poniedziałek, 7 lipca 2014

6. Król przystał do Targowicy!

Tytuł postu nawiązuje do sytuacji z historii XVIII wiecznej Polski (w sumie, niedługo rocznica) i - co ciekawe - wiąże się też dość blisko ze współczesną rekonstrukcją tamtej epoki. Duch odtwarzanych czasów, jak widać, miewa w zwyczaju przenikanie do teraźniejszości i symulowanie pewnych wydarzeń także poza pokazami. C'est la vie.

Skrótowe wyrównywanie braków z historii Polski, żeby móc przejść do meritum:
W 1791 roku skonfederowanemu Sejmowi udaje się przeforsować Konstytucję 3 Maja, dokument wprowadzający w Rzeczypospolitej monarchię konstytucyjną, reformujący armię i państwo - m. in. równała prawnie mieszczan ze szlachta, roztaczała ochronę nad chłopstwem, znosiła takie bezsensowne pomysły jak liberum veto czy sankcjonowany prawem rokosz (tj zbrojny bunt przeciwko królowi). Jasne, że przy okazji był to zamach na fundowaną w XVIII wieku za rosyjskie ruble złotą wolność szlachecką, stąd nie dziwota że znalazła się niechętna konstytucji opozycja magnacka.
Zaprzysiężenie Konstytucji 3 Maja, Jan Piotr Norblin 1791 r.
Tadeusz Kośiuszko pędzla
Karla Gottlieba Schweikart,
 1802 r.
Zawiązała się Konfederacja Targowicka - Szczęsny Potocki, Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski zwrócili się o do carycy Katarzyny, by pomogła im odzyskać utracone przywileje. W obronie ich interesów w 1792 roku na Polskę uderzyła 100 000 armia rosyjska. Była to tzw. wojna w obronie Konstytucji 3 Maja, zakończona w trakcie oblężenia Warszawy 23 lipca 1792 roku. Wtedy to król Stanisław August Poniatowski, wypełniając warunki kapitulacji narzucone przez Petersburg, przyłączył się do Konfederacji. 37-mio tysięczna armia, którą Kościuszko i młody Józef Poniatowski wodzili Rosjan za nos, a przy sprzyjających okolicznościach bili bez litości, poszła w rozsypkę, wielu dowódców czy działaczy Sejmu Czteroletniego musiało udać się na emigrację.



Akt akcesu Stanisława Augusta Poniatowskiego do Targowicy, 1792 r.

Ale ad rem: post będzie gorzkawym komentarzem o tym, jak pewne cechy odtwórstwa ulegają degrengoladzie, jak są wypaczane i zamiast edukacji służą już właściwie nie wiadomo czemu. Opiszę to na przykładzie grup i imprez, których nazw nie wymienię. Nie chodzi tu bowiem o wypowiadanie wojny, złośliwość, zawiść  ani o piętnowanie konkretnych przykładów głupoty, a o komentarz dotyczących rzeczy ważnych w odtwórstwie, skoro mamy z Olą już jakiś staż w tej dziedzinie.
Rozważmy zatem co mogłoby pójść nie tak w działalności hipotetycznej, kilkunastoosobowej grupy, która zajmuje się tematyką tak wojskową, jak i cywilną, a wśród swoich członków, prócz mieszkańców miasta A, ma rodzynki z reszty kraju.


1) Merytoryka i edukacja.

Pokazów nie można prowadzić w oderwaniu od tych dwóch aspektów. Nie i już, o ile odtwórstwo ma być czymś więcej niż realizacją fetyszu dziwnego ubierania się. Chcąc, nie chcąc, misją tego hobby jest przybliżanie "cywilom" realiów życia w odtwarzanej przez nas epoce. Stroju, gier, zwyczajów, historii, która się wtedy działa. Wymaga to pracy nie tylko nad strojem, ale także poszerzania własnej wiedzy z zakresu historii, archeologii, kultury. Ktoś, kto nie ma pojęcia, co ma na sobie i jakie realia odtwarza, nie ma prawa mówić o sobie per rekonstruktor. Rekonstrukcja bez tego jest katedrą bez Boga. 
Ten punkt tyczy się  także kwestii przyjmowania i udzielania rad. Jasna sprawa, że krytyka stroju, nad którym spędziło się n wieczorów boli, ale - do diabła - jesteśmy tu po to, żeby cały czas się uczyć i zmierzać przez to w kierunku lepszego! Należy wysłuchiwać i sprawdzać w źródłach wszelką krytykę, także od ludzi, których strój jest jeszcze niedoskonały, a potem - jeśli faktycznie potwierdzimy ich słowa w źródłach - stosować się do nich. 
Wyżej wspomniane uwagi, to najłatwiejsza droga do źródeł. Jest to też szalenie istotne w temacie BHP - tutaj zignorowana rada potrafi skończyć się bardzo poważnym wypadkiem.

Grupy radzą sobie z tym na różne sposoby, najbardziej popularnym jest system rekrut - żołnierz. Osoba, która dopiero co pojawia się w grupie i nie posiadła jeszcze stosownie dużej wiedzy, ma status członka niepełnego, który winien stosować się do pouczeń tych bardziej doświadczonych. 
I nie chodzi tu o kompleks kaprala i ustawianie ludzi po kątach (ok, czasem chodzi, ale jeśli ktoś bawi się w rekonstrukcję historyczną żeby powetować sobie jakieś braki, powinien leczyć się u specjalisty), a o jakość pokazów i o oszczędność czasu nowych członków, którym starsi wszystko mogą podawać na tacy. Jeśli system przestaje działać jest to najprostsza droga do obniżenia się poziomu grupy i bezsensownych konfliktów.

ERGO:
Dobry rekonstruktor, wie, co odtwarza i stara się przez cały czas powiększać swoją wiedzę.
Dobry pokaz musi zawierać coś więcej niż akcję, bójki, strzelanie i przemoc fizyczną.
Dobra strona www grupy musi zawierać coś więcej niż zdjęcia.
Klimat musi być podparty wiedzą w przystępnej formie sprzedawaną widowni. 
Inaczej jest to tylko amatorski teatr uliczny. Najczęściej bardzo słaby.



2) Zamknięty dla postronnych obóz w środku miasta.

W świetle powyższych rozważań zastanówmy się wpierw czemu ma służyć stawianie namiotów, maskowanie wszelkich elementów współczesności, palenie ognisk i gotowanie na nich. Skupiając się na fetyszu, można powiedzieć, że chodzi o klimat, o to, żeby poczuć się "jak wtedy", żeby dostać wszy, przeziębienia, odcisków, zmarznąć, wygłodzić się, przeżyć przygodę. Jasne, nie neguję. Mile wspominam np. obchody pewnej bitwy z XIX wieku, w której poznaliśmy wielogodzinne działanie mrozu (poniżej -20 stopni Celsjusza) na ludzi w mundurach doby Wojen Napoleońskich. Było to naprawdę super przeżycie, bardzo otwierające głowę m.in. na relacje pamiętnikarskie z odwrotu Wielkiej Armii z Rosji w 1812. Bez ironii. 

Obchody Austerlitz w roku 2010,
godzina ~9 rano polski batalion
 piechoty XW maszerujący w kierunku pola
bitwy (~5km) w ponad 20 stopniowym mrozie.
Tylko dlaczego robić to w środku miasta? Po co zmuszać odtwórców do wysilania wyobraźni i oszukiwania się, że przez wysokie ogrodzenie z siatki, wzdłuż którego parkują samochody, nie patrzą ciekawskie oczy gapiów w t-shirtach i krótkich spodenkach, vis a vis bramy (blokowanej blaszanym szlabanem, jakiego używają drogowcy)  nie ma przeszklonego hotelu, a na śniadanie nie było smarowidła z plastikowego opakowania, zagryzionego białym, krojonym pieczywem z folii? 
W takich warunkach to farsa a nie klimat. Jeśli obozowisko budowane jest w tych okolicznościach, powinno się możliwie najpełniej wykorzystać jego walory edukacyjne, albo nie próbować udawać, że robimy coś, czego nie robimy.
Jak? Przede wszystkim garściami zapraszać ludzi do zwiedzania go, a wcześniej przygotować przebierańców do przekazywania faktycznych informacji o tym, jak rzeczy wyglądały w epoce. Informacji, które w razie potrzeby mogą zostać poparte odniesieniem się do konkretnych źródeł. Pamiętam rekonstruktora opowiadającego bandzie dzieciaków, że charakterystyczny dla traperów mały namiot bez ścian bocznych jest namiotem dowódcy, wychwalając przy tym wymyślone na poczekaniu zalety tego faktu (a to, że mała powierzchnia, więc cisza i spokój, a to, że bez ścian bocznych widać wszystko, co się dzieje na około; to działo się naprawdę) - owszem, dowódca grupy spał właśnie tam, ale taka pałatka nijak nie przypominała namiotów prostego wojska z XVIII wieku, nie mówiąc o miejscach, gdzie sypiali oficerowie.

Obozowiska nie można permanentnie zamykać, nie można odgradzać się od ludzi, dla których to robimy, z których pieniędzy w dużej mierze fundowane są budżety imprez. 
To równie niewłaściwe, jak strzelanie sobie z przyłożenia w kolano z rewolweru nabitego ostrą amunicją. Albo nieumiejętny fechtunek ostrą bronią.
Szablon zaprojektowany przez Olę w ramach
uczczenia pewnych błędów Szymona


3) Kwestia śniadań i jedzenia.

Poruszyłem wyżej kwestie posiłków. Trudno tak naprawdę powiedzieć, jakie powinny one być. Odtwórstwo  siłą rzeczy zawsze będzie sztuką kompromisu pomiędzy współczesnością a obrazem przeszłości, jaki wyciągamy z prac historyków i archeologów. No, chyba że mamy zamiar strzelać do siebie prawdziwym ołowiem i fechtować ostrą bronią.
Świetną sprawą jest w pełni historyczne jedzenie - specjalnie przygotowane na tę okazję suchary, kasza bądź mięso, zgodne np. z regulaminami wojskowymi tamtego okresu albo zapisami pamiętnikarskimi. Marzeniem byłoby tego typu żarcie na każdej imprezie. Dobrym pomysłem są epokowe półprodukty: np surowy drób, warzywa. Te rzeczy stosunkowo łatwo przyrządzić (można piec na kijach nad ogniskiem, od biedy po prostu wrzucić do kotła i zagotować) i nie rażą współczesnością, a przechowywane w odpowiednich warunkach o dziwo znoszą nawet kilkudniowe upały (świetnie nadają się do tego doły przykryte dodatkowo słomą).
Wygodną opcją jest zapewnienie zbiorowego żywienia typu nieśmiertelna grochówka z kuchni polowej albo na szkolnej stołówce. Nie jest to epokowe, nie wszystkim wszystko będzie smakować, ale dzieje się to zazwyczaj poza pokazem, bez gombrowiczowskich butów.
Nie ma natomiast sensu organizowanie zakupów puszek w sklepie. To zwykła strata pieniędzy na wątpliwą przyjemność.
Reko dla klimatu, obozowisko powstańców 1863 r., gotowanie półproduktów nad ogniem.
Kurczak pieczony na bagnecie nad ogniskiem.
Na trójnogu, w rondelku gotowała się herbata.
W żarze dochodzą ziemniaki, zima 1812.

4) Zgodność.

Rzecz mniej ważna dla odtwórstwa stricte batalistycznego, ale kluczowa dla grup 'robiących' cywili (no, chyba że ludzie bawiący się w to pierwsze postanawiają zacząć od sylwetek pułkowników, generałów, książąt i marszałków to wtedy tak, jak najbardziej ta uwaga tyczy się także ich). Wcielanie się w naszych realiach w tzw wyższe sfery jest bardzo kuszące (choćby z uwagi na dziecięce marzenia o byciu księżniczką/księciem), ale i bardzo trudne. Usłyszałem kiedyś od pewnego pirotechnika, który przewinął się przez kilka dobrych grup odtwórstwa, że by solidnie zrobić postać oficera w wojsku napoleońskim, trzeba być bardzo bogatym. Wiąże się to, prócz bogatszego i trudniejszego do wykonania stroju, z wydatkami na cały entourage takiej postaci - chociażby utrzymanie konia, czy zabieranie ze sobą adiutanta.
Marszałek Michał Ney. zwróćcie uwagę na kołnierz
Pułkownik Georges Taylor Dennison
w mundurze z 1820 roku.
Szykując dla siebie postać z wyżyn społecznych, prócz większych wydatków, należy być gotowym na trudności logistyczne. W końcu po mieście powinniśmy poruszać się w odpowiedni sposób i w odpowiednim otoczeniu. Służba, stangret powożący karetą z rodowymi herbami, albo przynajmniej wynajęty fiakier z dorożką, bileciki, rękawiczki, bon ton. Ba! Każde miasto miało pewne miejsca, w których ludziom - a kobietom w szczególności - dobrze urodzonym po prostu nie wypadało przebywać. Co tam, że nie wypadało, było to po prostu także bardzo niebezpieczne. Porty razem z całym otoczeniem magazynów, mordowni i tanich burdeli, dzielnice biedoty oraz oczywiście pełne błota, brudu i smrodu obozy wojskowe.

W przypadku grup militarnych, takim wymogiem będzie dyscyplina - operowanie w polu zgodnie z musztrą odtwarzanej jednostki, a po bitwie chociażby inspekcje broni i jej czyszczenie. Grupy pozbawione jakiejkolwiek dyscypliny są niebezpieczne dla siebie i innych uczestników starcia. ;)




5) Kwestia komunikacji i zarządzania grupą.

Odtwórstwo to zwykle (może z pominięciem projektów a la ten blog ;)) hobby drużynowe. Jak mawiają Anglicy: the more, the merrier. Nawet jeśli mowa o tej podstawowej "komórce" odtwórczej jaką jest grupa, nie istnieje ona bez szefa, szef nie istnieje bez grupy. To taki faktyczny paradoks tej zabawy. 
Szef trzyma w ręku kontakty do organizatorów imprez, często dysponuje też największą wiedzą o epoce lub odtwarzanej formacji (przynajmniej na początku). Organizuje ćwiczenia, wyznacza daty, koordynuje logistykę wyjazdów i działań, podpisuje umowy oraz bierze na siebie odpowiedzialność za to, że grupa się z tych umów wywiąże. Szef nie istnieje jednak w świecie rekonstruktorów bez swojej grupy i pewne praktyki, obserwowane z dystansu, wydają się z wszech miar samobójcze. Na przykład: 
  • brak troski o poziom wiedzy w grupie, 
  • budowanie więzi pomiędzy członkami grupy w oparciu o wrogów (wewnętrznych i zewnętrznych) i retorykę oblężonej twierdzy,
  • chowanie głowy w piasek i branie sobie "wolnego", za każdym razem gdy wewnątrz grupy dochodzi do konfliktu,
  • w przypadku grup zrzeszających ludzi z różnych stron kraju, irracjonalnym jest omawianie ważnych kwestii na herbatce i ciachu z wybranymi członkami grupy i przyjmowanie ad hoc, że wiadomość rozniesie się pocztą pantoflową. To samo tyczy się podejmowania istotnych decyzji w trakcie imprez i przekazywanie ich przez gońca na zasadzie - "powiedz wszystkim, których znajdziesz, że o 17 mamy ważną odprawę". Takie wiadomości po prostu nie docierają do swoich adresatów.
  • podsycanie wewnętrznych konfliktów oraz tworzenie frakcji,
  • a jeśli powyższe już się stało, karygodnym ze strony dowódcy jest faworyzowanie jednej części grupy przed drugą.

Wobec czego, drodzy państwo - jeśli z inicjatywy szefa w danej hipotetycznej grupie, która popełnia powyższe błędy, powstałby jeszcze wewnętrzny krąg, zrzeszający większość odtwórców, i to do niego kierowane są uwagi, pomysły i informacje o imprezach, to ja takiej grupie powiedziałbym: 'ok, ale beze mnie, poradzicie sobie, nie ma ludzi niezastąpionych'.

1 komentarz:

  1. Znakomity Przewodnik dla pasjonatów rekonstrukcji i historii.
    Bardzo niewygodny dla zapatrzonych w siebie "dowódców" strojących się na zlecenie...

    OdpowiedzUsuń