środa, 6 maja 2015

8. Ten przeklęty XXI wiek.

Studiuję archeologię, dużo czytam. O kulturze, o technologii - tej najnowszej, jaką staramy się aplikować do naszych badań i tej, która służyła długiej linii naszych przodków w codziennym trudzie zapewnienia sobie komfortu termicznego, pokarmu, a potem także zaspokojeniu wyższych potrzeb albo wyjaśnienia obserwowanych zjawisk przyrody. W zeszłym półroczu przyswoiłem na przykład sporo informacji o antropologii kulturowej, tak z zakresu historii rozwoju tej gałęzi nauki, jak i kluczowych teorii i - co również szalenie ważne - ludzi, którzy je formułowali.

Ci ostatni byli niesamowici, z wszech miar inspirujący i proszę mi wybaczyć achronologiczność, ale pozwolę sobie przytoczyć kilka szkiców ich sylwetek: XIX wieczny prawnik, który w wolnych chwilach bada plemiona Ligii Irokezów i budzi wśród nich taki szacunek, że największe z nich - Seneca - przyjmuje go jako swojego; doktor ekonomii, który porzuca karierę naukową i pędzi za pianistką do Londynu, gdzie z braku laku zaczyna studia socjologiczne, potem dzięki łutowi szczęścia wyrusza na antypody, gdzie, z uwagi na europejskie okoliczności, musi zostać przez kilka następnych lat, więc wykorzystuje je, by zrewolucjonizować definicję kultury; właściciel dużych zakładów metalowych doby industrializacji, który - choć nie skończył studiów i był słabego zdrowia - dzięki leczniczej podróży napisze pracę o mieszkańcach Meksyku i stworzy zupełnie nową naukę. I jeszcze markiz - oświecony liberał, antyklerykał, mąż stanu, zwolennik równości - przede wszystkim, wobec prawa.

Portret markiza de Condorcet pędzla Jean-Baptiste Greuze
Lekturę Szkicu obrazu postępu ducha ludzkiego polecam każdemu, książka - pomimo zauważalnie 'szkicowej' natury - zawiera wiele interesujących analiz i przemyśleń. Nie bez kozery ma opinię najważniejszego dzieła oświecenia. Jest warta uwagi także jako credo ludzi wolnych, bo świadomych. Condorcet zaczął ją pisać w 1793, gdy ukrywał się po tym, jak umiarkowani żyrondyści (których był zwolennikiem), opowiadający się m.in. za wprowadzeniem monarchii konstytucyjnej, zostali odsunięci od władzy i w większości bezlitośnie wytępieni. W trudnych, burzliwych czasach podejmowane są trudne i pochopne decyzje. Ale zagalopowałem się, nie o tym rzecz miała traktować. Myślą przewodnią wpisu niech będzie to, że im dłużej czytam pisma twórców z XVIII wieku, a prócz Condorceta są tam d'Alembert, Rousseau, Diderot, tym więcej znajduję analogii do świata współczesnego, albo przynajmniej tego jego wycinku, w którym zawiera się Polska. Że społecznie cofnęliśmy się do wieku XVIII, do czasów pańszczyzny, do monarchii absolutnej. Do czasów poprzedzających krwawe rewolucje i wielkie wojny pomiędzy starym porządkiem a niezgodą nań.

Mamy więc dwór, o którego finansach jeszcze w początkach swojej kariery naukowej Condorcet wypowiada się dość krytycznie, wieszcząc mu rychły upadek finansowy. Dwór, który przejada ogromne ilości pieniędzy, który oderwał się od rzeczywistości, od codziennych problemów oraz spraw i szybuje w sobie tylko znanym kierunku, a szybując marnotrawi wyciśnięte z ludu pieniądze. Kto bogaty ten z nami, kto przeciw nam, tego zniszczymy za pomocą heroldów, klakierów, zaufanych pamflecistów albo sfingowanych procesów. Do tego panuje ogromne rozwarstwienie, awans społeczny jest trudny, a bogactwo zgromadzono w wąskiej grupie ludzi. Znamy to? 
Za posiłek dla konferencji rządowo-biznesowej - ponad 18 000 złotych (owszem, zakładając, że na sali było ~400 osób, to tylko 45 złotych na głowę, czyli ekwiwalent sutego obiadu w żoliborskiej włoskiej restauracji popitego dwoma piwami - wierzę, że dałoby się to zrobić znacznie taniej) albo narzekanie, że a to z diety 10 000 złotych trudno wyżyć, a to emerytura prezydencka 6 000 złotych niedostateczna. Ogromne, jeśli porównać je z minimalną ustawową pensją. Trzeba tu pamiętać, że średnie zarobki wg GUSu obliczane są za pomocą średniej arytmetycznej, zatem górne wartości oddalone np powyżej 40 tysięcy miesięcznie znacznie ją zakłamują. Diety i inne dodatki dotyczą kilkuset wybranych osób, kilometrażówki, podróże służbowe do ciepłych krajów, kursy języka w tropikach, przejazdy za darmo komunikacją państwową. 
Śledzę politykę o tyle, o ile, nie uważam się za autorytet w tej dziedzinie. Te koszta nie bolałyby nawet tak bardzo, gdyby Ci ludzie faktycznie znali się na czymś więcej, niż granie nastrojami tak, żeby zostać przy korycie, albo wyszukiwanie lobbystów skłonnych płacić za kolejne deregulacje i ustawy pisane pod nich, a przeciw innym. Marzyłoby mi się, by przedstawiali jakieś programy, tymczasem ostatnimi czasy powstrzymują się nawet od dawania obietnic. Głosujemy więc na twarze oraz chwytliwe hasła, które staramy się łączyć z nazwiskami. Państwo się dziwią, że ludzie oddają nieważne głosy?

By utrzymać dwór i jego krótkowzroczną, egoistyczną politykę mamy państwo, które atakuje podatkami każdego i na każdym kroku. Wspaniale, że niewspółmiernie do zarobków płacić należy za wszystko, podatek dochodowy oddajemy bezpośrednio, VAT jest naliczany do większości produktów, które kupujemy, do tego ubezpieczenie społeczne, żeby łożyć na piramidę finansową, której puste fundamenty pewnie niestety będzie dane zobaczyć mojemu pokoleniowi. Jasne, że z tych pieniędzy utrzymywane są też zdobycze oświecenia i pozytywizmu takie jak publiczne placówki oświaty i szpitale, ale ile z tych pieniędzy jest marnowane? Wysokie podatki, w każdym razie przekładają się też na podnoszenie cen. Obecnie przekonuję się, że już nie tylko 10 pln jest bezwartościowe w sklepie spożywczym, powoli dochodzimy do poziomu w którym 20 pln takim się staje. A może sprywatyzujemy lasy? A może przepchniemy ustawę, która pozwoli naszemu koledze zrobić co chce z zamkiem, który kupił, a który ktoś naiwny kiedyś wpisał do rejestru zabytków chronionych prawem? Sprawy lasów nie śledziłem, kwestia zabytków przeszła rozporządzeniem ministra kultury. Tak, kultury i dziedzictwa narodowego.
Taki stosunek odbija się też negatywnie na relacji pracodawca - pracownik. Ten pierwszy, o ile nie chce ryzykować kar, musi być wobec państwa uczciwy, więc tnie po pracownikach, odbierając im zarobki albo wyciskając do ostatnich soków. XXI wiek? A może jednak XVIII? Brak pańszczyzny? No błagam, a niemożliwość stanięcia samodzielnie na nogi, wszechobecne kredyty, WSPIERANE NAWET PRZEZ USTAWODAWSTWO? Bo czym innym jest program pomocy młodym w uzyskaniu pożyczki w danych bankach, którą następnie będą spłacali przez 30 lat?
Tu pojawia się rozwarstwienie i to na takiej ilości płaszczyzn, że - kolokwialnie mówiąc -głowa mała, by je wszystkie zliczyć i przeanalizować. Ten wierzy w tę partię, inny w inną. Wiara ta ma wszelkie znamiona fanatyzmu, najpopularniejszą formą dialogu jest krzyk i wulgaryzmy, a ulubioną - przepychanki, gnojenie, podkładanie świń. Ten ma taki dochód, ten zupełnie inny, jeśli mniejszy, to pewnie odżywia się niezdrowo (bo taniej), dwie godziny dziennie spędza na dojeżdżaniu do pracy, w której spędza od 8 do 12 godzin, często obsługując tych, którzy zarabiają więcej. W końcu procent ludzi pracujących w 'usługach' jest istotnym wyznacznikiem zaawansowania społeczeństwa. Najbogatsi wchodzą w relacje symbiotyczne z rządem, chociaż ci z nich, którzy chcą skakać zbyt wysoko, są bezlitośnie tępieni, etc, etc. W praktyce każdy warczy na każdego i wszyscy razem siedzimy na beczce z czarnym prochem, a spod zgrzytających zębów lecą iskry.

Świat wypadł z formy i powoli robi się nie do życia, czego doskonałym przykładem są nowe wiaty przy przystankach. Tak, wiaty. Bzdurne wiaty przystankowe. Rozważmy je w najprostszych słowach. 
Mamy przystanek autobusowy. To umówione miejsce, w której o umówionych porach zatrzymuje się autobus, czyli środek komunikacji zbiorowej, którego właścicielowi zbiorowość za skorzystanie z tej usługi płaci. W teorii można by startować po prostu z chodnika, ewentualnie z miejsca oznaczonego w jakiś umówiony sposób, np. - na modłę krajowców z Melanezji - tyczką. 
Należy zwrócić jednak uwagę na dwa dodatkowe czynniki - klimat i błąd ludzki. Ten pierwszy jest u nas dość zmienny - zimą jest zimno, latem gorąco, nie ma pory suchej, padać może przez cały rok, amplituda temperatur waha się w granicach powiedzmy od -16 do + 35. Drugi czynnik określa to, że kierowcą jest człowiek, a więc istota która może przyjechać za wcześnie lub spóźnić się, zależnie od zaistniałych okoliczności; z powodu tego ludzie często przychodzą na przystanek wcześniej, choć mogą przemoknąć, może ich przewiać, w wyniku czego będą bardziej podatni na choroby, które narażą ich na:
  • spotkanie ze służbą zdrowia (która kuleje tu już dawno i której kolejni ministrowie nie są w stanie wyleczyć),
  • konieczność kupna leków,
  • zwolnienie lekarskie, które zaowocuje pomniejszoną pensją.

Wydaje mi się, że stąd powstał pomysł, by przy przystankach budować w naszym klimacie okresowe schronienia, pozwalające podróżnym skryć się przed dwoma głównymi wrogami utrzymania ciepłoty organizmu - wiatrem i wilgocią. No więc tak.

Pod podobną do tej z pierwszego zdjęcia ślicznotką miałem okazję ostatnio czekać na autobus. Ręczę, że przez szpary pomiędzy designerskimi elementami konstrukcyjnymi wpada wiatr i bezlitośnie chłoszcze, z łatwością wwiewa krople albo płatki śniegu pod zbyt krótki dach. Jeśli akurat nie wieje, a tylko pada, to i tak mieści się tam nie więcej, jak sześć osób w kurtkach i z pojedynczym bagażem podręcznym typu torba, plecak. Pozostali, cóż, mokną.
Drugie zdjęcie nieco naświetla sprawę: to mniejsza wiata, która ma tylko 2 miejsca na billboardy. Większa ma ich co najmniej 3. Obecnie montowane w nowych wiatach plakaty obiecują kolejne 1580 wiat dla Warszawy. To daje ponad 3 tysiące możliwych miejsc na ogłoszenia sprzedawane przez firmę AMS. W pewien sposób to zabawne, że tak, jak walcząca z agresywną reklamą Gazeta Wyborcza, AMS także należy do Agory.
Po co jest wiata? Ano, po to, żeby ktoś zgarniał pieniądze za to, że ona tam stoi od kogoś, kto chce, by jego produkt sączył się do mózgów ludzi, którzy czekają na autobus. Proste. Nie dla wygody podróżnych - ma cieszyć oko jako superfajny, nowoczesny słup reklamowy. Jak w tej bajce o czarnoksiężniku, który dał ludziom ubrania, które nie grzały i jedzenie, które nie zaspokajało głodu. Żyjemy w świecie iluzji, partactwa i jawnej kradzieży. Mam tylko nadzieję, że za wymianę wiat na te nowoczesne bannery reklamowe ratusz nie zapłacił ani złotówki z naszych podatków, w końcu firma AMS będzie zarabiała na nich solidne pieniądze.

Z tego wszystkiego nabieram przekonania, że gdyby nie to, że dano nam ułudę swobody i możliwości zmiany rzeczywistości wokół siebie choćby za pomocą emigracji, a zatem luksus trudno dostępny w XVIII wieku, już dawno mielibyśmy tutaj rewolucję. Nie wiem, czy czerwoną czy białą, ale jakąś na pewno.

I na zakończenie - wiersz:

Może to jednak źle, że rozpada się samo 
pojęcie obowiązku wobec ojczyzny?

Że gorliwi służalcy i dobrze płatni oprawcy
nie tylko nie poniosą kary, ale siedzą
w swoich willach i piszą pamiętniki,
odwołując się do wyroku historii?

Nagle ukazał się nieduży kraj, zamieszkany
przez małych ludzi, w sam raz na prowincję
zdalnie kierowaną przez imperium.

Może więc nie mylił się Jan Jakub Rousseau,
kiedy doradzał, zanim oswobodzi się
niewolników, najpierw ich wykształcić i oświecić?

Żeby nie zmienili się w stado pyszczków
węszących za żerem, do których zbliża się
szczurołap ze swoim fletem i prowadzi ich
w jaką zechce stronę.

Flet szczurołapa wygrywa piękne melodie,
głównie z repertuaru naszej małej stabilizacji.

Obiecują one globalne kino i błogie wieczory
z puszką piwa przed telewizyjnym ekranem.

Minie jedno, może dwa pokolenia, i młodzi
odkryją nieznane ich ojcom uczucie wstydu.

Wtedy dla swego buntu będą szukali wzorów
w dawno zapomnianej, antyimperialnej rebelii.

Czesław Miłosz, najprawdopodobniej 2003 r.